mem: Mirski, Zagłoba, dwaj Skrzetuscy, Stankiewicz, Oskierka i pan Roch Kowalski.
— Ha! — rzekł Zagłoba — złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma!
Miecznik rosieński począł mówić:
— Ktokolwiek jesteście rycerze, ratujcie obywatela, którego wbrew prawu, urodzeniu, urzędowi chcą aresztować i więzić. Ratujcie, mości panowie bracia, wolność szlachecką!
— Nie bój się waść! — odparł Wołodyjowski — już dragoni tego kawalera w łykach, a ratunku on więcej teraz od waćpana potrzebuje.
— A najwięcej księdza! — rzekł pan Zagłoba.
— Panie kawalerze — mówił Wołodyjowski, zwracając się do Kmicica — nie masz do mnie szczęścia, bo ci drugi raz drogę zachodzę… Nie spodziewałeś się mnie?
— Tak jest! — rzekł Kmicic — myślałem, żeś waść w ręku księcia.
— Właśniem z tych rąk się wyśliznął… a to wiesz, że na Podlasie tędy droga… Ale mniejsza z tem. Gdyś pierwszy raz tę pannę porwał, wyzwałem cię na szable… prawda?
— Tak jest — rzekł Kmicic, sięgając mimowoli dłonią do głowy.
— Teraz inna sprawa. Wówczas byłeś zabijaką, co się między szlachtą często trafia i ostatniej hańby nie przynosi… Dziś jużeś nie godzien, aby ci uczciwy człowiek pole dawał.
— A to czemu? — rzekł Kmicic.
I podniósł dumną głowę do góry i począł patrzeć panu Wołodyjowskiemu prosto w oczy.