ślałbym, że strach zmysły ci pomieszał. Komużeś przysięgał: Radziwiłłowi, czy Janowi Kazimierzowi? Szwecyi, czy Rzeczypospolitej? Zmysły waćpan straciłeś!
— Wiedziałem, że na nic się nie przyda was nawracać… Bądźcie zdrowi!
— Czekajno jeszcze, — rzekł Zagłoba — bo tu o ważną rzecz chodzi. Powiedzno, panie kawalerze, czy Radziwiłł przyrzekł ci, że nas oszczędzi, gdyś go o to w Kiejdanach prosił?
— Tak jest! — rzekł Kmicic. — Mieliście przez czas wojny w Birżach zostawać.
— Poznajże twojego Radziwiłła, który nietylko ojczyznę, nietylko króla, ale własnych sług zdradza. Oto jest pismo do komendanta birżańskiego, którem znalazł przy oficerze, nad konwojem komendę mającym. Czytaj!
To rzekłszy, pan Zagłoba podał list hetmański Kmicicowi. Ów wziął go do rąk i począł przebiegać oczyma, a w miarę jak czytał, krew mu napływała do twarzy i rumieniec wstydu za swego wodza coraz silniej oblewał czoło. Nagle zmiął list w ręku i rzucił na ziemię.
— Bądźcie zdrowi! — rzekł. — Lepiej mi było zginąć z rąk waszych!
I wyszedł z izby.
— Mości panowie, — rzekł po chwili milczenia Skrzetuski — trudna z tym człowiekiem sprawa, bo jako Turek w swego Mahometa, tak on wierzy w swego Radziwiłła. Sam myślałem, jako i wy, że mu dla korzyści, albo dla ambicyi służy, ale to tak nie jest. Niezły to człowiek, jeno obłąkany.
— Jeśli swego Mahometa dotąd wyznawał, — rzekł