czeństwie pierwsiby go opuścili; z ust ludzi, którymi każdy podmuch wiatru mógł chwiać jak falą. I upajał się temi wyrazami i sam siebie oszukiwał lub własne sumienie, powtarzając z zasłyszanych zdań to, które zdawało się go najbardziej uniewinniać.
— Extrema necessitas, extremis nititur rationibus!
Lecz gdy przechodząc mimo licznej grupy szlachty, usłyszał jeszcze z ust pana Jurzyca: „Bliższy on nam, niż Jan Kazimierz!“ — wówczas twarz jego wypogodziła się zupełnie. Samo porównanie i zestawienie z królem pochlebiało jego dumie, więc zbliżył się zaraz do pana Jurzyca i rzekł:
— Macie racyą, panie bracie, bo w Janie Kazimierzu na garniec krwi, tylko kwarta litewskiej, a we mnie niemasz innej… Jeżeli zaś dotąd kwarta garncowi rozkazywała, to od was, panów braci, zależy to zmienić.
— My też garncem gotowi pić zdrowie w. ks. mości! — odrzekł pan Jurzyc.
— O, toś mi waść w myśl utrafił. Weselcie się, panowie bracia! Chciałbym całą Litwę tu sprosić.
— Trzebaby ją na to jeszcze lepiej okroić — rzekł pan Szczaniecki z Dalnowa, człowiek śmiały i ostry zarówno w języku, jak w szabli.
— Co waść przez to rozumiesz? — pytał książe, utkwiwszy w niego oczy.
— Że serce waszej ks. mości od Kiejdan obszerniejsze.
Radziwiłł uśmiechnął się z przymusem i poszedł dalej
W tej chwili też zbliżył się do niego marszałek