i hetmańskiego gniewu. Ale książe mylił się, posądzając go w tej chwili o wrogie sprawie myśli, bo pan Andrzej cały był zajęty Oleńką i ową głęboką rozterką, jaka ich rozdzielała.
Chwilami wydawało mu się, że kocha tę dziewczynę, obok siedzącą, więcej niż świat cały, to znów taką do niej odczuwał nienawiść, że zadałby jej śmierć gdyby mógł, jej, ale zarazem i sobie.
Życie tak mu się powikłało, że stało się dla tej prostej natury zbyt trudnem. Więc czuł to, co czuje dziki zwierz omotany siecią, z której nie może się wyplątać.
Niespokojny i posępny nastrój całej uczty rozdrażniał go do najwyższego stopnia. Było mu poprostu nieznośnie.
Uczta zaś posępniała z każdą chwilą. Obecnym wydawało się, że ucztują pod dachem z ołowiu, który wspiera się na ich głowach.
Tymczasem nowy gość wszedł do sali. Książe ujrzawszy go, zakrzyknął:
— To pan Suchaniec od brata Bogusława! Pewno z listami?
Nowo przybyły skłonił się nisko.
— Tak jest, jaśnie oświecony książe!… Jadę prosto z Podlasia.
— Dajże waćpan listy, a sam siadaj za stołem. Ichmościowie wybaczą, że czytania nie odłożę, choć przy uczcie siedzimy, bo mogą się znaleść nowiny, któremi się będę chciał z waszmościami podzielić. Panie marszałku, proszę tam pamiętać o miłym pośle.
To mówiąc książe, wziął z rąk pana Suchańca