było ciężko, póki nowiny dobre nie przyszły… Tak mnie jest dziś i tak będzie. Co mam robić? Za głowę się ułapić, by jej gorzkie myśli nie rozerwały i siedzieć? Co tu wysiedzę? Bóg wie, coto za czasy, Bóg wie, coto za jakaś wojna, której zrozumieć, ani umysłem objąć nie mogę… od czego jeszcze ciężej. Ot, jak mi Bóg miły, jeśli wasza ks. mość mnie jako nie użyjesz, tedy chyba ucieknę, watahę zbiorę i będę bił…
— Kogo? — spytał książe.
— Kogo? Pójdę pod Wilno i będę urywał, jakom Chowańskiego urywał. Puść w. ks. mość ze mną moję chorągiew, to i wojna się zacznie!
— Twoja chorągiew tu mi potrzebna przeciw wewnętrznemu nieprzyjacielowi.
— Tożto i ból, tożto i męka w Kiejdanach z założonemi rękoma stróżować, albo się za jakim Wołodyjowskim uganiać, któregoby się przy strzemieniu za towarzysza mieć wolało!
— Ja funkcyą dla ciebie mam — rzekł książe. — Pod Wilno cię nie puszczę, ani chorągwi ci nie dam. Jeżeli zaś wbrew mojej woli postąpisz i zebrawszy watahę pojedziesz, to wiedz, że tem samem przestaniesz mi służyć.
— Ale ojczyźnie się przysłużę!
— Ten ojczyźnie służy, kto mnie służy. Jużem cię o tem przekonał. Przypomnij sobie także, żeś mi zaprzysiągł. Nakoniec, gdy na wolentaryusza wyjdziesz, to zarazem wyjdziesz zpod mojej inkwizycyi, a tam sądy z wyrokami na cię czekają… Dla własnego dobra nie powinieneś tego czynić.
— Co tam teraz sądy znaczą!