Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.2.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

wszędy pełno będzie obcego żołnierza i niebezpieczno!… Najlepiej ją do Taurogów wyprawię, pod Tylcę, gdzie księżna bawi… Bądź spokojny, Jędrek!… Idź, gotuj się do drogi, a przychodź do mnie na obiad…

Kmicic skłonił się i wyszedł, a Radziwiłł począł oddychać głęboko. Rad był z wyjazdu Kmicica. Zostawała mu jego chorągiew i jego nazwisko, jako stronnika, a o osobę mniej dbał.

Owszem, Kmicic wyjechawszy, mógł mu oddać znaczne posługi; w Kiejdanach ciężył mu już oddawna. Hetman pewniejszym był go zdaleka, niż zbliska. Dzika fantazya i zapalczywość Kmicica mogły lada chwila sprowadzić w Kiejdanach wybuch i zerwanie nader niebezpieczne dla obydwóch. Wyjazd usuwał niebezpieczeństwo.

— Jedźże dyable wcielony i służ! — mruknął książe, poglądając na drzwi, któremi odszedł chorąży orszański.

Następnie zawołał pazia i rozkazał prosić do siebie Ganchoffa.

— Obejmiesz chorągiew Kmicicową — rzekł mu — i komendę nad całą jazdą. Kmicic wyjeżdża.

Przez zimną twarz Ganchoffa przebiegł jakoby błysk radości. Omijała go misya, ale spotykała wyższa szarża.

Skłonił się więc w milczeniu i rzekł:

— Wierną służbą za łaskę waszej ks. mości się wypłacę!

Poczem wyprostował się i czekał.

— A co powiesz więcej? — rzekł książe.

— W. ks. mość! przyjechał tu dziś rano szlachcic