i w Szwedach, a kto inaczej myśli, a zwłaszcza czyni, ten właśnie ojczyznę gubi. Ale nie czas mi dyskursować, bo czas jechać. Wiedz tylko, żem nie zdrajca, nie przedawczyk. Bodajem zginął, jeżeli nim kiedy będę!… Wiedz, żeś niesłusznie mną pogardziła, niesłusznieś na śmierć skazała… To ci mówię pod przysięgą i na wyjezdnem, a mówię dlatego, ażeby zarazem powiedzieć: odpuszczam z serca, ale zato i ty mnie odpuść!
Panna Aleksandra przyszła już zupełnie do siebie.
— Co waćpan mówisz, żem cię niesłusznie posądzała, to prawda i wina moja, którą wyznawam… i o przebaczenie proszę…
Tu głos jej zadrgał i oczy niebieskie zaszły łzami, a on począł wołać z uniesieniem:
— Odpuszczam! odpuszczam! jabym ci i śmierć moję odpuścił!…
— Niechże waćpana Bóg prowadzi i nawróci na prawdziwą drogę, abyś zszedł z tej, po której błądzisz.
— Daj już pokój! daj już pokój! — zawołał gorączkowo Kmicic — aby znów niezgoda między nami nie powstała. Błądzę, czy nie błądzę, nie mów o tem! Każdy niech wedle sumienia idzie, a Bóg intencye osądzi. Lepiej, żem tu przyszedł, żem nie wyjechał bez pożegnania. Dajże mi rękę na drogę… Tyle mojego, bo jutro już cię nie będę widział, ani pojutrze, ani za miesiąc, może nigdy… Ej, Oleńka!… i w głowie się mąci… Oleńka! Zali się my już nie obaczym?…
Obfite łzy, jak perły, poczęły spadać jej z rzęs na policzki.
— Panie Andrzeju!… odstąp zdrajców!… a wszystko może być…
— Cicho!… a cicho!… — odrzekł Kmicic prze-