— Wiatr w. ks. mości na nim nie dogoni! Tatarzyn przed nim nie ujdzie!
— Grzeczny musiał być kawalkator, bo widzę, że i wyjeżdżony koń bardzo.
— Czy wyjeżdżony? W. ks. mość nie uwierzy! Tak on chodzi w szeregu, że gdy szereg idzie skokiem, możesz w. ks. mość cugle puścić, a on się o pół chrapów z szeregu nie wysunie. Jeśli w. ks. mość raczy spróbować i jeśli się na dwóch stajach choć o pół łba wysunie, to go darmo oddam.
— To byłoby największe dziwo, żeby się z puszczonemi cuglami nie wysunął.
— I dziwo i wygoda, bo obie ręce wolne. Nieraz tak było, żem w jednej miał szablę, w drugiej pistolet, a koń szedł wolno.
— Ba, a jeśli szereg zawraca?
— Tedy zawróci i on, nie popsowawszy linii.
— Nie może być! — rzekł książe — tego żaden koń nie uczyni. Widziałem we Francyi konie muszkieterów królewskich, bardzo ćwiczone, umyślnie, aby ceremonij dworskich nie psowały, ale przecie trzeba je cuglami prowadzić.
— W tym koniu człowieczy dowcip… Niechże w. ks. mość sam popróbuje.
— Dawaj! — rzekł po chwili namysłu książe.
Sam Kmicic potrzymał konia do wsiadania, a książe skoczył lekko na kulbakę i począł klepać rumaka dłonią po lśniącym karku.
— Dziwna rzecz! — rzekł — najlepsze szkapy na jesień szerszenieją, ten zaś jakoby z wody wyszedł. A w którą stronę ruszymy?