że chociaż teraz mu służycie, przecie już książe wojewoda zastrzega sobie wolność recedere, jeśliby się noga Szwedom miała powinąć. Wyjdą na jaw wszystkie wasze zdrady, wszystkie machinacye. A mam przecie i inne listy do króla szwedzkiego, do Wittemberga, do Radziejowskiego… Wielcy jesteście i potężni, a przecie nie wiem, czyli wam ciasno nie będzie w tej ojczyźnie, gdy wam obaj królowie godną waszych zdrad rekompensę obmyślą.
Oczy księcia Bogusława zabłysły złowrogiem światłem, ale po chwili opanował gniew i rzekł:
— Dobrze, kawalerze! Na śmierć i życie między nami!… Spotkamy się!… Możesz przysporzyć nam trosk i sprawić wiele złego, ale to jeno powiem: nikt nie śmiał dotąd tego uczynić w tym kraju, coś ty uczynił i biada tobie i twoim!
— Ja sam mam szablę do obrony, a swoich mam czem wykupić! — rzekł Kmicic.
— Ach! masz mnie jako zakładnika! — rzekł książe.
I mimo całego gniewu, odetchnął spokojnie; zrozumiał jedno w tej chwili, że w żadnym wypadku życiu jego nic nie grozi, bo jego osoba zbyt jest Kmicicowi potrzebna. Postanowił z tego skorzystać.
Tymczasem puścili się znów rysią i po godzinie drogi ujrzeli dwóch jezdców, z których każdy prowadził po parze jucznych koni. Byli to ludzie Kmicicowi, wysłani naprzód z Pilwiszek.
— A co tam? — spytał ich Kmicic.
— Konie nam się zmachały okrutnie, wasza miłość, bośmy nie wypoczywali dotąd.
— Zaraz spoczniemy!…