jął dawać znaki życia. Twarz poczęła mu drgać, piersi podnosiły się oddechem.
— Żyje!... Nic mu nie będzie! — zawołał radośnie Soroka.
I łza stoczyła się po zbójeckiej twarzy wachmistrza.
Tymczasem na zakręcie drogi ukazał się Biłous, jeden z trzech żołnierzy, którzy pognali za księciem.
— A co? — spytał Soroka.
Żołnierz kiwnął ręką.
— Nic!
— A tamci prędko wrócą?
— Tamci nie wrócą.
Wachmistrz złożył drżącemi rękoma głowę Kmicica na progu kuźni i zerwał się na równe nogi.
— Jakżeto?
— Panie wachmistrzu, to charakternik! Pierwszy dogonił go Zawratyński, bo miał najlepszego konia i dlatego, że mu się pozwolił dogonić. W naszych oczach wydarł mu szablę z ręki i sztychem przebił. Ledwie mieliśmy czas zakrzyknąć. Witkowski był bliżej i skoczył na ratunek... A ten ściął go w moich oczach... jakby go piorun zatrzasnął!... Ani zipnął... A jam nie czekał kolei... Panie wachmistrzu! on tu gotów jeszcze wrócić!
— Nic tu po nas! — krzyknął Soroka. — Do koni!
I w tejże samej chwili poczęli wiązać nosze między końmi dla Kmicica.
Dwóch ludzi z rozkazu Soroki stanęło z muszkietami na drodze, z obawy powrotu straszliwego męża.
Lecz książe Bogusław, w przekonaniu, że Kmicic nie żyje, wracał spokojnie do Pilwiszek.