— Żeby nie zełgać, mój jegomość, tom tu dwie polanki owsem obsiał jeszcze z wiosny.
— To twoi panowie od wiosny konie sprowadzają?
— Nie, ale mi czeladnika z rozkazem przysłali.
— Toś ty ich?
— Ja byłem ich, nim na wojnę poszli.
— Na jaką wojnę?
— Czy ja wiem, mój jegomość. Poszli daleko, jeszcze zeszłego roku, a wrócili latem.
— A czyj teraz jesteś?
— To królewskie lasy.
— Kto cię tu osadził na smolarni?
— Borowy królewski, panów krewny, który z nimi też konie prowadzał, ale jak raz z nimi pojechał, tak i więcej nie wrócił.
— A goście jacy tu u panów nie bywali?
— Tu nikt nie trafi, bo bagna naokoło i tylko jedno przejście; dziwno mi to, mój jegomość, żeście trafili, bo kto nie trafi, tego i bagno wciągnie.
Soroka chciał zrazu odpowiedzieć, że i te lasy i to przejście zna dobrze, ale po chwili namysłu postanowił lepiej zamilczeć, a natomiast spytał:
— A dużeto bory?
Chłop nie zrozumiał pytania.
— Jakto?
— Daleko idą?
— Oj! kto je tam przeszedł: jedne się kończą, drugie zaczynają, a Bóg tam wie, gdzie ich niema. Ja tam nie był.
— Dobrze! — rzekł Soroka.
To rzekłszy, kazał chłopu wrócić i sam zawrócił do chaty.