— Zali ja to wszystko uczyniłem? — pytał sam siebie.
I włosy powstały mu na głowie.
— Nie może być! Chyba mnie jeszcze febra trzęsie! — zakrzyknął. — Matko Boża, nie może być!…
— Ślepy! głupi warchole! — rzekło mu sumienie — nie byłoż ci to przy królu i ojczyźnie stanąć, nie byłoż ci posłuchać Oleńki!
I porwał go żal jak wicher. Hej! żeby tak sobie mógł powiedzieć: Szwedzi przeciw ojczyźnie, ja na nich! Radziwiłł przeciw królowi — ja na niego! Dopieroż byłoby mu w duszy jasno i przejrzysto. Dopierożby kupę zebrał zabijaków zpod ciemnej gwiazdy i hasał z nimi, jak Cygan na jarmarku i podchodził Szwedów i po brzuchach im przejeżdżał, z czystem sercem, z czystem sumieniem, dopierożby w sławie, jako w słońcu, stanął kiedyś przed Oleńką i rzekł:
— Już ja nie bannit, ale defensor patriae, miłujże mnie, jako ja ciebie miłuję!
A dziś co?
Lecz harda dusza, przywykła sobie folgować, nie chciała zrazu całkiem przyznać się do winy: Radziwiłłowie to tak go pogrążyli, Radziwiłłowie do zguby przywiedli, okryli niesławą, związali ręce, zbawili czci i kochania.
Tu zgrzytnął pan Kmicic zębami, wyciągnął ręce ku Żmudzi, na której Janusz, hetman, siedział jak wilk na trupie — i począł wołać przyduszonym wściekłością głosem:
— Pomsty! pomsty!
Nagle rzucił się w desperacyi na kolana wpośrodku izby i począł mówić: