— A pokażno się który z haszczów, wnet się nogami nakryjesz!
Nastała chwila ciszy, poczem w zaroślach rozległ się groźny głos:
— Coście za jedni?
— Lepsi od tych, co po traktach grasują.
— Jakiem prawem naszliście naszę siedzibę!
— Zbój o prawo pyta! Nauczy was kat prawa, idźcie do kata!
— Wykurzymy was ztąd, jak jaźwców!
— A chodź! Patrz jeno, byś się tym dymem sam nie zadławił!
Głos w zaroślach zamilkł, widocznie napastnicy poczęli się naradzać, tymczasem Soroka szepnął do Kmicica:
— Trzeba tu będzie którego zwabić i związać; będziem mieć i zakładnika i przewodnika.
— Ba! — rzekł Kmicic — jeżeli który przyjdzie, to na parol.
— Ze zbójami godzi się i na parol nie zważać.
— Lepiej nie dać! — rzekł Kmicic.
Wtem pytania nowe zabrzmiały od strony zarośli:
— Czego tu chcecie?
Tu sam Kmicic zabrał głos:
— Jakeśmy przyjechali, takbyśmy i pojechali, gdybyś politykę, kpie, znał i od garłacza nie zaczynał.
— Nie osiedzisz się tu, wieczorem przyjdzie nas sto koni!
— Przed wieczorem przyjdzie dwieście dragonów, a bagna cię nie obronią, bo są tam tacy, którzy przejadą, jako i myśmy przejechali.
— Toście wy żołnierze?