— O Jezu! — odpowiedział stary — taki gość w boru. Oczom nie wierzę! Czem my tu wasze miłość przyjmiemy? Żeby my się spodziewali, żeby my wiedzieli!
Tu zwrócił sie do synów:
— Ruszże się tam, który bałwanie, do lochu, miodu wynieść!
— Daj ojciec klucz od kłódki! — rzekł jeden z synów.
Stary począł szukać w pasie, a jednocześnie spoglądał podejrzliwie na syna.
— Klucz od kłódki? Ale! Znają cię, cyganie; więcej sam wypijesz, niż tu przyniesiesz. Co? sam pójdę; klucza od kłódki mu się chce! Idźcie jeno pnie odwalić, a otworzę i wyniosę ja sam!
— To widzę loszek pod pniami masz ukryty, panie Kiemlicz? — rzekł Kmicic.
— Albo to można co utrzymać z takimi zbójami! — odpowiedział stary, wskazując na synów. — Ojcaby zjedli. Jeszczeście tu! Idźcie pnie odwalić. Takto słuchacie tego, który was spłodził?
Młodzi kopnęli się żywo za chatę, ku kupom naciętych pni.
— Postaremu, jak widzę, z synami w niezgodzie? — pytał Kmicic.
— Ktoby z nimi był w zgodzie… Bić to umieją, zdobycz brać umieją, ale jak przyjdzie z ojcem się dzielić, to z gardła im muszę moję część wydzierać… Taka mi pociecha! a chłopy jak tury! Proszę waszę miłość do chaty, bo tu chłód kąsa. Dla Boga! taki gość, taki gość! Toż my pod komendą waszej miłości więcej zdobyczy wzięli, niż przez ten cały rok… Chudzizna teraz!