miłości już zostanie. Teraz jeno chleba z pajęczyną przyłożyć. Okrutnie blisko ktoś strzelił, dobrze, że waszej miłości nie zabił!
— Nie było mi jeszcze pisane. Zagniećże chleba z pajęczyną, panie Kiemlicz i przyłóż coprędzej, bo mam z tobą pogadać, a szczęki bolą.
Stary spojrzał podejrzliwie na pułkownika, bo w sercu powstała mu obawa, aby ta rozmowa nie tyczyła się znów koni, wrzekomo przez Kozaków pobranych, jednakże zaraz zakrzątnął się; zagniotł najprzód zwilżonego chleba, a gdy o pajęczynę nie było w chacie trudno, wnet opatrzył Kmicica.
— Dobrze mi teraz, — rzekł pan Andrzej — siadaj mości Kiemlicz.
— Według rozkazu pana pułkownika — odparł stary, siadając na brzeżku ławki i wyciągając niespokojnie swą siwą, szczeciniastą głowę ku Kmicicowi.
Lecz Kmicic, zamiast pytać lub rozmawiać, wziął głowę w ręce i zamyślił się głęboko. Poczem wstał i począł chodzić po izbie; chwilami zatrzymywał się przed Kiemliczem i patrzył na niego roztargnionym wzrokiem; widocznie coś rozważał, łamał się z myślami. Tymczasem upłynęło z pół godziny; stary kręcił się coraz niespokojniej.
Nagle Kmicic zatrzymał się przed nim.
— Mości Kiemlicz, — rzekł — gdzie tu najbliżej stoją te chorągwie, które się przeciw księciu wojewodzie wileńskiemu zbuntowały?
Stary począł mrógać podejrzliwie oczyma.
— Czy wasza miłość chce do nich jechać?
— Jać nie proszę, byś pytał, jeno byś odpowiadał.
— Mówią, że w Szczuczynie jedna chorągiew sta-