nie na kwaterach, ta, która ostatnia tędy ze Żmudzi przechodziła.
— Kto mówił?
— Sami ludzie zpod chorągwi.
— Kto ją prowadził?
— Pan Wołodyjowski.
— To dobrze. Wołaj mi Soroki!
Stary wyszedł i po chwili wrócił z wachmistrzem.
— A listy znalazły się? — pytał Kmicic.
— Niema, panie pułkowniku — odpowiedział Soroka.
Kmicic strzepnął palcami.
— Ej bieda! bieda! Możesz odejść, Soroka. Za te listy, żeście pogubili, warciście wisieć. Możesz odejść. Mości Kiemlicz, masz tu na czem pisać?
— Bodaj, że się znajdzie — odparł stary.
— Choćby ze dwie karty i piór.
Stary zniknął we drzwiach komory, która widocznie była składem wszelkiego rodzaju rzeczy, ale szukał długo. Kmicic tymczasem chodził po izbie i rozmawiał sam ze sobą.
— Czy listy są, czy ich niema (mówił), hetman nie wie, że zginęły i będzie się bał, żebym ich nie opublikował. Mam go w ręku… Chytrość na chytrość! Zagrożę mu, że wojewodzie witebskiemu poszlę. Tak jest! W Bogu nadzieja, że się tego zlęknie.
Dalsze rozmyślania przerwał mu stary Kiemlicz, który wyszedłszy z komory, rzekł:
— Kart jest trzy, ale niema piór i inkaustu.
— Niema piór? A ptastwa tu jakowego niema w lesie? Choćby z rusznicy ustrzelić.
— Jest jastrząb przybity nad szopą.