Tu młodzieńczyk podniósł z dumą pucołowatą twarz i począł ręką po wąsikach się gładzić; wreszcie rzekł:
— Chceszli być moim rękodajnym? Szablę będziesz za mną nosił i nad czeladzią miał dozór.
Kmicic nie wytrzymał i parsknął szczerym, wesołym śmiechem, aż mu wszystkie zęby zabłysły.
— Czego się wasze śmiejesz? — pytał nieznajomy, marszcząc brwi.
— To z ochoty do tej służby.
Lecz młody personat obraził się na dobre i rzekł:
— Głupi, kto waćpana tych manier nauczył i bacz z kim mówisz, abyś w konfidencyi miary nie przebrał.
— Wasza mość wybaczy, — rzekł wesoło Kmicic — bo właśnie nie wiem, przed kim stoję.
Młody pan wziął się w boki:
— Jestem pan Rzędzian z Wąsoszy — rzekł z dumą.
Kmicic otwierał już usta, ażeby powiedzieć swoje przybrane nazwisko, gdy wtem Biłous wszedł śpiesznie do izby.
— Panie komen…
Tu urwał żołnierz, powstrzymany groźnym wzrokiem Kmicica, zmieszał się, zaciął i wreszcie wykrztusił z wysileniem:
— Proszę waszmości, ludzie jacyś jadą.
— Zkąd?
— Od Szczuczyna.
Teraz pan Kmicic stropił się nieco, ale pokrywając prędko pomieszanie, odparł:
A mieć się na baczności. Duża kupa idzie?