ale jeśli on tak szczerze nam życzy, to czemu sam do nas nie przyjechał, zamiast się jako wilk koło nas przemykać i ludzi nam kąsać?
— Nie twoja głowa, panie Michale — odpowiedział Zagłoba. — Co my uradzimy, to ty rób, a źle na tem nie wyjdziesz. Żeby twój dowcip wart był twojej szabli, tobyś już hetmanem wielkim na miejscu pana Rewery Potockiego był. A poco Kmicic miał tu przyjeżdżać?… Czy nie poto, żebyś mu tak samo nie wierzył, jak pismu jego nie wierzysz, z czegoby zaraz i do wielkiej kłótni dojść mogło, boto zadzierzysty kawaler? A dajmy, żebyś ty uwierzył, to coby rzekli inni pułkownicy, jako Kotowski, Żyromski, albo Lipnicki?… Coby rzekli twoi ludzie laudańscy, czyby go nie usiekli, gdybyś tylko głowę odwrócił?
— Ojciec ma racyą, — rzekł Jan Skrzetuski — on tu nie mógł przyjechać.
— To czego do Szwedów jedzie? — powtórzył uparty pan Michał.
— Dyabeł go wie, czy do Szwedów, dyabeł wie, co w tę szaloną pałkę mogło strzelić! Nic nam do tego, my oto z ostrzeżenia korzystajmy, jeśli głowy chcemy unieść.
— Tu niema się co i namyślać — rzekł Stanisław Skrzetuski.
— Trzeba co prędzej zawiadomić Kotowskiego, Żyromskiego, Lipnickiego i tego drugiego Kmicica — mówił Jan Skrzetuski. — Wyszlij do nich, Michale, co prędzej wieści, ale nie pisz im, kto ostrzega, bo z pewnościąby nie uwierzyli.
— My jedni będziemy wiedzieli, czyja zasługa