i w swoim czasie nie omieszkamy jej promulgować! — zakrzyknął Zagłoba. — Dalej, żywo Michale!
— A sami pod Białystok ruszymy, wszystkim tam zbór naznaczywszy. Dałby Bóg wojewodę witebskiego jak najprędzej! — rzekł Jan.
— Z Białegostoku trzeba będzie do niego deputatów od wojska wysłać. Da Bóg, staniemy do oczu panu hetmanowi litewskiemu — mówił Zagłoba — w równej, albo i lepszej sile. Nam się na niego nie porywać, ale pan wojewoda witebski, to co innego. A zacnyżto pan! a cnotliwy! niemasz takiego drugiego w Rzeczypospolitej!
— Jegomość znasz pana Sapiehę? — pytał Stanisław Skrzetuski.
— Czy znam? Znałem go pachołkiem, nie większym od mojej szabli. Ale już był jako anioł.
— Toż on teraz nietylko majętności, nietylko srebra i klejnoty, ale ponoś i skówki na rzędzikach na pieniądze przetopił, byle jak najwięcej wojska przeciw nieprzyjaciołom ojczyzny zaciągnąć? — rzekł pan Wołodyjowski.
— Dzięki Bogu, że choć taki jeden jest, — odrzekł Stanisław — bo pamiętacie, jakeśmyto i Radziwiłłowi ufali?
— Bluźnisz waść! — krzyknął Zagłoba. — Wojewoda witebski! ba! ba! Niech żyje wojewoda witebski! A ty, Michale, do ekspedycyi! żywo do ekspedycyi! Niechże tu piskorze w tem błocie szczuczyńskiem zostają, a my pójdziemy do Białegostoku, gdzie może i innych ryb dostaniem… Chały też tam bardzo przednie Żydzi na szabas wypiekają. No! przynajmniej wojna się rozpocznie. Bo mi już tęskno…