to go ze wszystkich miast i zamków wykurzymy. Stojąć oni teraz wprawdzie na Litwie spokojnie i zamków nie dobywają, ale Kozacy zołtareńkowi rabują, kupami po tysiącu i dwa jeżdżąc. Niechże ich powstrzyma, bo inaczej będziem ich znosić.
— Pewnie, że moglibyśmy to robić: — rzekł Jan Skrzetuski — wojsko nie zależałoby pola.
— Myślę ja nad tem i właśnie ku Wołkowyskowi dziś nowe podjazdy wysyłam, ale et haec facienda et haec non omittenda… Trzecie pismo chcę posłać do naszego elekta, pana dobrego, aby go w smutku pocieszyć, że przecie jeszcze są tacy, którzy go nie opuścili, że są serca i szable na jego skinienie gotowe. Niechże na obczyźnie ma choć tę pociechę nasz ojciec, nasz pan kochany, nasza krew jagiellońska, która tułać się musi oto… oto…
Tu pan Zagłoba zakrztusił się, bo już miał mocno w głowie i wreszcie ryknął z żałości nad losem królewskim, a pan Michał zaraz mu zawtórował trochę cieniej. Rzędzian chlipał także, albo udawał, że chlipie, a Skrzetuscy wsparli głowy na rękach i siedzieli w milczeniu.
Przez chwilę cisza trwała, nagle pan Zagłoba wpadł w złość.
— Co mi tam elektor! — krzyknął. — Kiedy zawarł pakt z miastami pruskiemi, niechże występuje w pole przeciw Szwedom, niech nie praktykuje na obie strony, niech uczyni to, co wierny lennik czynić powinien i w obronie pana swego i dobrodzieja stawa.
— Kto tam zgadnie, czy on się jeszcze za Szwedami nie opowie? — rzekł Stanisław Skrzetuski.
— Za Szwedami się opowie? To ja mu się opo-