przed całą Rzecząpospolitą dowieść. Tak przeszło dwadzieścia lat pracując, opatrywałem on zamek w prochy, działa i spiżę, mając to sobie za święty obowiązek, aby każdy grosz tam szedł, dokąd jaśnie wielmożny marszałek W. Księstwa Litewskiego iść mu nakazał. Ale gdy w zmiennej losów kolei zamek tykociński został nieprzyjaciół ojczyzny największą w tem województwie podporą, pytałem się Boga i własnego sumienia, zali mam mu i nadal siły przysparzać, zali nie powinienem tych dostatków i wojennych porządków z tegorocznego czynszu nagromadzonych, do waszej wielmożności rąk oddać…
— Powinieneś… — przerwał z powagą pan Zagłoba.
— O jedno też jeno proszę, aby wasza wielmożność raczyła wobec całego wojska zaświadczyć i na piśmie mnie pokwitować jako nic z onych dóbr na własny pożytek nie obróciłem i wszystko w ręce Rzeczypospolitej, godnie tu przez władzę jw. regimentarza reprezentowanej, zdałem.
Zagłoba kiwnął głową na znak przyzwolenia i zaraz zaczął przeglądać rejestry.
Pokazało się, że prócz oktaw, na strychach spichrzów ukrytych, jest i trzysta muszkietów niemieckich bardzo porządnych, dwieście berdyszów moskiewskich dla piechoty, do obrony murów i wałów i sześć tysięcy złotych gotowizny.
— Pieniądze między wojsko się rozdzieli, — rzekł Zagłoba — a co do muszkietów i berdyszów…
Tu obejrzał się naokoło.
— Panie Oskierka, — rzekł — weźmiesz je waść i pieszą chorągiew uformujesz… Jest tu trochę piechoty