z radziwiłłowskich zbiegów, a ilu braknie, tylu z młynarzy dobierzesz.
Poczem zwrócił się do wszystkich obecnych:
— Mości panowie! Są pieniądze, są działa, będzie piechota i wiwenda… Takie moje rządy na początek!
— Vivat! — krzyknęło wojsko.
— A teraz, mości panowie, wszyscy pachołcy wskok po wsiach po rydle, łopaty i motyki. Obóz warowny założym, Zbaraż drugi! Jeno towarzysz czy nie towarzysz, niech się nie wstydzi łopaty i do roboty!
To rzekłszy, pan regimentarz udał się do swojej kwatery, przeprowadzony okrzykami wojska.
— Dalibógże ten człowiek ma jednak głowę na karku, — mówił do Jana Skrzetuskiego Wołodyjowski — i rzeczy zaczynają iść lepszym porządkiem.
— Byle tylko Radziwiłł zaraz nie nadszedł, — wtrącił Stanisław Skrzetuski — bo to wódz, jak drugiego niemasz w Rzeczypospolitej, a nasz pan Zagłoba dobry do prowiantowania obozu, ale nie jemu mierzyć się z takim wojennikiem.
— Prawda jest! — odpowiedział Jan — jak przyjdzie co do czego, to go będziem radą wspomagali, bo on się na wojnie mniej rozumie. Zresztą, skończy się jego panowanie, niech tylko pan Sapieha nadciągnie.
— Ale przez ten czas siła dobrego może zrobić — rzekł pan Wołodyjowski.
Jakoż istotnie wojska owe potrzebowały jakiegokolwiek naczelnika, choćby nawet pana Zagłoby, bo od dnia jego wyboru lepszy ład zapanował w obozie. Nazajutrz skoro dzień, poczęto sypać wały nad białostockiemi stawami. Pan Oskierka, który w cudzoziemskich wojskach sługiwał i znał się na sztuce sypania obronnych