zamku kazał walić z moździerzy, zupełnie tak, jakby na przyjazd króla.
Gdy bracia, po ceremonialnem powitaniu, zostali wreszcie samnasam, Janusz chwycił Bogusława w objęcia i począł powtarzać wzruszonym głosem:
— Zaraz mi młodość wróciła!… Zaraz i zdrowie wróciło!
Lecz książe Bogusław popatrzył na niego pilnie i rzekł:
— Co waszej ks. mości jest?
— Nie mośćmy się mościami, skoro nas nikt nie słyszy… Co mi jest? Choroba mnie drąży, aż zwalę się, jak spróchniałe drzewo… Ale mniejsza z tem! Jak się żona moja ma i Maryśka?
— Wyjechały z Taurogów do Tylży. Zdrowe obie, a Marie jako pączek różany; cudnażto będzie róża, gdy rozkwitnie… Ma foi! Piękniejszej nogi w świecie nikt nie ma, a kosy do samej ziemi jej spływają…
— Takaż ci się wydała urodziwa? To i dobrze. Bóg cię natchnął, żeś tu wpadł. Lepiej mi na duszy, gdy cię widzę!… Ale co mi de publicis przywozisz?.. Cóż elektor?
— To wiesz, że zawarł przymierze z miastami pruskiemi?
— Wiem.
— Jeno, że mu nie bardzo ufają. Gdańsk nie chciał przyjąć jego załogi… Mają Niemcy nos dobry.
— I to wiem. A nie pisałeś do niego? Co o nas myśli?
— O nas?… — powtórzył z roztargnieniem Bogusław.