Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Tu książe Bogusław począł się śmiać, ukazując przytem białe, jak kość słoniowa, zęby. Ale Januszowi nie w smak była ta rozmowa, więc znowu zaczął de publicis.

— Wysłałem listy do króla szwedzkiego i do wielu innych naszych dygnitarzy — rzekł. — Musiałeś i ty odebrać pismo przez Kmicica.

— A czekajże! Toć ja poniekąd w tej sprawie przyjechałem. Co ty o Kmicicu myślisz?

— To gorączka, szalona głowa, człowiek niebezpieczny i wędzidła znieść nieumiejący, ale to jeden z tych rzadkich ludzi, którzy z dobrą wiarą nam służą.

— Pewno, — odrzekł Bogusław — mnie się nawet o mało do królestwa niebieskiego nie przysłużył.

— Jakto? — pytał z niepokojem Janusz.

— Mówią, panie bracie, że byle w tobie żółć poruszyć, zaraz cię dusić poczyna. Przyrzeczże mi, że będziesz słuchał cierpliwie i spokojnie, a ja ci opowiem coś o twoim Kmicicu, z czego poznasz go lepiej, niż dotąd poznałeś.

— Dobrze! będę cierpliwy, jeno przystąp do rzeczy.

— Cud boski mnie z rąk tego wcielonego dyabła wydostał — odrzekł książe Bogusław.

I rozpoczął opowiadać o wszystkiem, co się w Pilwiszkach zdarzyło.

Nie mniejszy to był cud, że książe Janusz ataku astmy nie dostał, ale natomiast można było sądzić, że go apopleksya zabije. Trząsł się cały, zębami zgrzytał, palcami oczy zatykał, nakoniec począł wołać zachrypłym głosem: