tylko, ale to było we Flandryi… Głupia była… córka złotnika… Nadciągnęli potem piechurowie hiszpańscy i na ich karb to poszło.
— Ty tej dziewki nie znasz… Z zacnego domu, cnota chodząca, rzekłbyś: mniszka.
— Znamy się i z mniszkami…
— A przytem nienawidzi nas ona, bo to hic mulier, patryotka… Onato Kmicica spraktykowała… Niemasz takich wiele między naszemi niewiastami… Rozum zgoła męski… i Jana Kazimierza najżarliwsza partyzantka.
— To mu obrońców przysporzymy…
— Nie może być, bo Kmicic listy opublikuje… Muszę jej strzec, jak oka w głowie… do czasu. Potem oddam ci ją, albo twoim dragonom, wszystko mi jedno!
— Daję ci więc parol kawalerski, że jej nie będę siłą niewolił, a słowa, które prywatnie daję, zawsze dotrzymuję. W polityce co innego… Wstyd byłoby mi nawet, gdybym sam przez się nie umiał nic wskórać.
— Nie wskórasz.
— To w najgorszym razie wezmę w pysk, a od niewiasty to nie dyshonor… Ty idziesz na Podlasie, co tedy będziesz z nią robił? Ze sobą jej nie weźmiesz, tu nie zostawisz, bo tu przyjdą Szwedzi, a trzeba, żeby comme otage dziewka została zawsze w naszych ręku… Czy nie lepiej, że ją do Taurogów wezmę… a do Kmicica poszlę nie zbója, ale posłańca z pismem, w którym napiszę: oddaj listy, oddam ci dziewkę.
— Prawda jest! — rzekł książe Janusz — to dobry sposób.
— Jeśli zaś — mówił dalej Bogusław — oddam