stronach ramion, szpada przybrała poziome położenie, a on stał tak, poruszając umyślnie kapeluszem i zamiatając piórami na znak czci posadzkę przed Oleńką. Bardziej dworskiego ukłonu nie mógł oddać królowej francuskiej. Billewiczówna, która wiedziała o jego przyjeździe, domyśliła się natychmiast, kto przed nią stoi, więc chwyciwszy końcami palców za suknię, oddała mu również dyg głęboki.
Wszyscy podziwiali obojga urodę i układność manier, widną z samego powitania, a niezbyt znaną w Kiejdanach, bo księżna Januszowa więcej kochała się, jako Wołoszka, we wschodnim przepychu, niż w dworności; zaś księżniczka była jeszcze małą dziewczyną.
Wtem Bogusław podniósł głowę, strząsnął pukle peruki na plecy i szurgając mocno nogami, podsunął się żywo do Oleńki; jednocześnie rzucił paziowi kapelusz, a jej podał rękę.
— Oczom nie wierzę… i chyba we śnie widzę to, co widzę — mówił, prowadząc ją do stołu — ale powiedz mi piękna bogini, jakim cudem zeszłaś z Olimpu do Kiejdan?
— Choć prostą jestem szlachcianką, nie boginią, — odparła Oleńka — nie taka znów prostaczka ze mnie, bym za co innego, jak za dworność, słowa waszej ks. mości brać miała.
— Choćbym też chciał być najdworniejszym, zwierciadło twoje powie ci więcej ode mnie.
— Powie nie więcej, ale szczerzej — odrzekła, ściągając wedle ówczesnej mody usta.
— Gdyby w tej komnacie było chociaż jedno, wrazbym cię do niego zaprowadził… Tymczasem