cały, krew poczęła w nim grać, jak we wschodnim rumaku, wszystkie jego władze ożywiły się niezwykle i światło tak biło od całej jego postaci, jak od jego dyamentów.
Rozmowa przy stole stała się ogólną, a raczej zmieniła się w ogólny chór pochwał i pochlebstw dla Bogusława, których świetny kawaler słuchał z uśmiechem, ale bez zbytniego zadowolenia, jako rzeczy zwykłej i codziennej. Mówiono najprzód o jego czynach wojennych i pojedynkach. Nazwiska pokonanych książąt, margrabiów, baronów, sypały się jak z rękawa. On sam jeszcze od czasu do czasu dorzucał niedbale jedno więcej. Słuchacze zdumiewali się, książe Janusz gładził swe długie wąsy z zadowoleniem, nakoniec Ganchoff rzekł:
— Choćby fortuna i urodzenie nie stawała na przeszkodzie, nie chciałbym ja w. ks. mości w drogę wejść i to mi tylko dziwno, że się jeszcze śmiałkowie tacy znajdują.
— Co chcesz, panie Ganchoff! — rzekł książe. — Są ludzie z żelazną twarzą i żbiczym wzrokiem, których sam widok przestrasza, ale mnie Bóg tego odmówił… Mego oblicza nie ulęknie się nawet panna.
— Jako ćma nie boi się pochodni, — odrzekła wdzięcząc się i krygując pani Korfowa — póki w niej nie zgorzeje…
Bogusław rozśmiał się, a pani Korfowa mówiła dalej, nie ustając się krygować:
— Panów żołnierzy więcej pojedynki obchodzą, a my niewiasty radebyśmy też coś o amorach waszej książęcej mości usłyszeć, o których wieści aż tu nas dochodziły.