— Nieprawdziwe, pani dobrodziejko, nieprawdziwe… Wszystko jeno przez drogę urosło… Swatano mnie, to prawda… Jejmość królowa francuska była tak łaskawa…
— Z księżniczką de Rohan — dorzucił Janusz.
— Z drugą, de la Forse, — dodał Bogusław — ale że właśnie sercu ani nawet sam król nie może kochania nakazać, a dostatków, chwała Bogu, nie potrzebujemy we Francyi szukać, przeto nie mogło być chleba z tej mąki… Grzeczne to były panny, co prawda, i nad imaginacyą urodziwe, ale przecie są u nas jeszcze urodziwsze… i nie potrzebowałbym z tej komnaty wychodzić, by takie znaleść…
Tu rzucił długie spojrzenie na Oleńkę, która udając, że nie słyszy, poczęła coś mówić do pana miecznika rosieńskiego, a pani Korfowa znów głos zabrała:
— Nie brak i tu gładkich, niemasz jeno takich, któreby waszej ks. mości fortuną i urodzeniem wyrównać mogły.
— Pozwolisz jejmość dobrodziejka, że zaneguję — odparł żywo Bogusław — bo naprzód nie myślę ja tego, aby szlachcianka polska czemś podlejszem od Rohanówien i od Forsów być miała, po drugie nie pierwszyzna to Radziwiłłom ze szlachciankami się żenić, jako i dzieje liczne podają tego przykłady. Upewniam też jejmość dobrodziejkę, że ta szlachcianka, która Radziwiłłową zostanie, nawet na dworze francuskim przed tamtejszemi księżniczkami krok i prym weźmie.
— Ludzki pan!… — szepnął Oleńce miecznik rosieński.
— Tak ja to zawsze rozumiałem, — mówił dalej Bogusław — choć nieraz wstyd mi za szlachtę polską,