rzekł mu. — Do Kiejdan przyjdzie szwedzka załoga. Bóg wie kiedy wrócę… Waszmość nie możesz tu z dziewczyną zostawać, bo i dla niej między żołnierstwem nieprzystojnie. Pojedziecie oboje z księciem Bogusławem do Taurogów, gdzie dziewka przy żonie mojej może we fraucymerze znaleść pomieszczenie.
— Wasza ks. mość — odparł miecznik rosieński. — Bóg nam dał własne kąty, poco nam do obcych krajów jeździć. Wielkato łaska waszej ks. mości, że o nas pamięta… Ale nie chcąc faworu nadużywać, wolelibyśmy pod własną strzechę powrócić.
Książe nie mógł wyjaśnić panu miecznikowi wszystkich powodów, dla których za żadną cenę nie chciał wypuszczać z rąk Oleńki, ale część ich powiedział z całą szorstką otwartością magnata.
— Jeśli chcesz to waćpan przyjąć za fawor, to i lepiej… Ale ja waćpanu powiem, że to i ostrożność. Waćpan tam będziesz zakładnikiem; waćpan mi tam za wszystkich Billewiczów odpowiesz, którzy, wiem to dobrze, nie liczą się do moich przyjaciół i gotowi podnieść Żmudź, gdy odejdę… Dajże im waćpan radę, by tu siedzieli spokojnie i przeciw Szwedom nic nie poczynali, bo głowa twoja i twej synowicy zato odpowie.
Na to miecznikowi widocznie zabrakło cierpliwości, bo odrzekł żywo:
— Próżnobym się na moje prawa szlacheckie powoływał. Siła przy waszej książęcej mości, a mnie wszystko jedno, gdzie mam w więzieniu siedzieć; wolę nawet tam, niż tu!
— Dość tego! — rzekł groźnie książe.
— Co dość, to dość! — odrzekł miecznik. — Bóg też da, że gwałty się skończą, a prawo znów zapanuje.