Krótko mówiąc, wasza ks. mość mi nie gróź, bo się nie boję!
Bogusław dojrzał widocznie błyskawice gniewu, migocące na twarzy Janusza, zbliżył się więc szybko.
— O co idzie? — rzekł, stawając między rozmawiającymi.
— Powiedziałem panu hetmanowi, — odparł z rozdrażnieniem miecznik — że wolę więzienie w Taurogach, niż w Kiejdanach.
— W Taurogach niemasz więzienia, jest jeno dom mój, w którym waszmość będziesz jako u siebie. Wiem, że hetman chce widzieć w waszmości zakładnika, ja widzę tylko miłego gościa.
— Dziękuję waszej książęcej mości — odpowiedział miecznik.
— To ja dziękuję waszmości. Trąćmy się i wypijmy razem, bo mówią, że przyjaźń trzeba zaraz podlać, aby nie zwiędła w zarodku.
To rzekłszy, zawiódł Bogusław pana miecznika do stołu i poczęli się trącać a przypijać do siebie często gęsto.
W godzinę później miecznik wracał nieco chwiejnym krokiem do swej izby, powtarzając półgłosem:
— Ludzki pan! Zacny pan! Uczciwszego z latarnią nie znaleść… Złoto! złoto szczere… Chętnie krwibym dla niego utoczył.
Tymczasem bracia zostali samnasam. Mieli ze sobą jeszcze do pogadania, a przytem i listy przyszły jakieś, po które wysłali pazia, aby je od Ganchoffa przyniósł.
— Oczywiście, — rzekł Janusz — niemasz w tem i słowa prawdy, coś o Kmicicu mówił?