szczali się w drzemiące i niezgłębione lasy, zamieszkałe przez ludność zbrojną, myśliwą, nigdy z lasów się niewychylającą i tak jeszcze dziką, że właśnie rok temu królowa Marya Ludwika kazała wznieść kaplicę w Myszyńcu i osadziła w niej Jezuitów, którzy mieli uczyć wiary i łagodzić obyczaje puszczańskiego ludu.
— Im dłużej nie napotykamy Szwedów, — mówił stary Kiemlicz — tem dla nas lepiej.
— Musimy ich wkońcu napotkać — odpowiadał pan Andrzej.
— Kto ich napotka przy większem mieście, temu często boją się krzywdy uczynić, bo jako w mieście, jest zawsze jakowyś rząd i jakowyś starszy komendant, do którego można skarżyć. Już ja się o to ludzi rozpytywał i wiem, że są rozkazy od króla szwedzkiego, zabraniające swawoli i zdzierstwa. Ale mniejsze podjazdy, daleko od oczu komendantów wysyłane, nic na rozkazy nie zważają i spokojnych ludzi łupią.
Płynęli więc lasami, nigdzie Szwedów nie spotykając, nocując po smolarniach i osadach leśnych. Między Kurpiami, chociaż prawie nikt z nich nie widział dotąd Szwedów, chodziły najrozmaitsze wieści o najściu kraju. Mówiono, że przybył lud zza morza, mowy ludzkiej nierozumiejący, niewierzący w Chrystusa Pana, Najświętszą Pannę, ani we wszystkich Świętych, i dziwnie drapieżny. Inni prawili o nadzwyczajnem łakomstwie tych nieprzyjaciół na bydło, skóry, orzechy, miód i grzyby suszone, których jeśli im odmawiano, wówczas podpalali puszczę. Niektórzy twierdzili przeciwnie, że to jest naród wilkołaków, chętnie ludzkiem mięsem, a mianowicie mięsem dziewczyn się karmiący.
Pod wpływem tych groźnych wieści, które w naj-