źnie poczuwam i wstyd mi za zatwardziałość tego narodu.
Tutaj szlachta, zapomniawszy gniewu, otoczyła go kołem i poczęła wypytywać ciekawie i skwapliwie:
— Toś waćpan z Prus Książęcych?… A nuże, powiadaj co wiesz! Coże tam elektor? Nie myśli nas ratować z opresyi?
— Z jakiej opresyi?… Radziście z nowego pana, to nie gadajcie o opresyi. Jakeście sobie posłali, tak śpijcie.
— Radziśmy, bo nie możemy inaczej. Z mieczami nam nad karkiem stoją. Ale ty powiadaj tak, jakbyśmy byli nieradzi.
— Dajcie mu się czego napić, niechże mu się język rozwiąże. Mów śmiele, niemasz tu zdrajców między nami.
— Wszyscyście zdrajcy! — huknął pan Andrzej — i nie chcę z wami pić! parobcy szwedzcy!
To rzekłszy, wyszedł z izby, drzwiami trzasnąwszy, a oni pozostali we wstydzie i w zdumieniu; żaden nie chwycił za szablę, żaden nie ruszył za Kmicicem, aby się pomścić za obelgę.
On zaś ruszył wprost do Przasnysza. Na kilkanaście stajań przed miastem ogarnął go patrol szwedzki i wiódł do komendy. Rajtarów było w owym patrolu tylko sześciu i podoficer siódmy, więc Soroka i trzej Kiemlicze poczęli poglądać na nich łakomie, jak wilcy na owce, a potem pytali oczyma Kmicica, czy się nie każe koło nich zawinąć.
Pan Andrzej niemałej także doznawał pokusy, zwłaszcza, że blisko płynęła Węgierka z brzegami