Szlachta oniemiała w pierwszej chwili, lecz Szwedzi poczęli weselić się i wiwatować. W kościele Świętego Ducha, w kościele Bernardynów i w niedawno wzniesionym przez panią Mostowską klasztorze Bernardynek, kazano bić w dzwony. Piechota i rajtarya wystąpiły na rynek z browarów i postrzygalni w bojowym porządku i nuż dawać ognia z dział i muszkietów. Następnie wytoczono beczki z gorzałką, miodem i piwem, dla wojska i mieszczan, porozpalano beczki ze smołą i ucztowano do późnej nocy. Szwedzi powyciągali mieszczanki z domostw, by tańczyć z niemi, weselić się i swawolić. A wśród tłumów rozhukanego żołnierstwa włóczyły się gromady szlachty, która piła wraz z rajtarami i musiała udawać radość z upadku Krakowa i klęski pana Czarnieckiego.
Kmicica obrzydzenie porwało i wcześnie schronił się do swej kwatery na przedmieściu, ale spać nie mógł. Trawiła go gorączka i wątpliwości obsiadły mu duszę, czy nie zapóźno nawrócił z drogi, gdy już cały kraj był w ręku szwedzkich. Przychodziło mu do głowy, że już wszystko stracone, i Rzeczpospolita nigdy nie wydźwignie się z upadku.
— To już nie wojna nieszczęśliwa, — myślał sobie — która się utratą prowincyi jakowej skończyć może, to zguba zupełna, to cała Rzeczpospolita prowincyą szwedzką się staje… Samiśmy się do tego przyczynili, a ja lepiej, niż kto inny!
Ta myśl paliła go, a sumienie gryzło. Sen od niego uciekał… Sam nie wiedział co ma czynić: jechać dalej, zostać w miejscu, czy wracać?… Choćby też kupę zebrał i Szwedów począł podchodzić, będą go ścigać jak rozbójnika, nie jak żołnierza. Zresztą