legał się gwar i okrzyki. Zachrypłe głosy śpiewały obozowe pieśni; słychać było wrzaski i uciechy niewiast, które w owych czasach włóczyły się zwykle za wojskiem.
Kmicic stanął w otwartych drzwiach; przez dymy wśród czerwonych płomieni ujrzał czerwone, porozpalane trunkiem, wąsate twarze żołdaków, siedzących na beczkach i pijących piwo; innych rzucających kości lub grających w karty; innych sprzedających ornaty; innych obejmujących ladaszczyce, poprzybierane w jaskrawe suknie. Wrzask, śmiechy, brzęk kuflów i szczęk muszkietów, echa grzmiące w sklepieniach, głuszyły go. Głowa mu się zakręciła, oczy nie chciały wierzyć temu, na co patrzyły, dech zamarł mu w piersi; piekło nie mniejby go przeraziło.
Wreszcie porwał się za włosy i wybiegł, powtarzając jak w obłąkaniu:
— Boże ujmij się! Boże skarz! Boże ratuj!