sztą, byle się pewna impreza udała, to pieniędzy w skarbcu nie zabraknie.
— O jakiej imprezie wasza mość mówisz?
— Zamało się znamy, panie kawalerze, abym ci się miał spuścić z sekretu. Wiedz jeno to, że za tydzień albo za dwa, skarbiec króla szwedzkiego tak będzie ciężki, jako sułtański.
— To chyba jaki alchemik pieniędzy mu narobi, bo ich w tym kraju zkądinąd nie dostać.
— W tym kraju? Dość rękę śmiele wyciągnąć. A na śmiałości nam nie braknie. Dowód w tem, że tu panujem.
— Prawda! prawda! — rzekł Kmicic — bardzośmy z tego panowania radzi, zwłaszcza, jeśli nas nauczycie, jakim sposobem pieniądze jak wióry zbierać…
— Te sposoby były w waszej mocy, ale wybyście woleli z głodu poginąć, niż jeden grosz ztamtąd wziąć.
Kmicic spojrzał bystro na oficera.
— Bo są takie miejsca, na które strach nawet i Tatarom rękę podnieść! — rzekł.
— Zanadtoś domyślny, panie kawalerze — odpowiedział oficer — i to pamiętaj, że nie do Tatarów, jeno do Szwedów po pieniądze jedziesz.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie nowego pocztu. Oficer widocznie go oczekiwał, bo wypadł pośpiesznie z karczmy. Kmicic zaś wyszedł za nim i stanął we drzwiach sieni, aby się przyjrzeć, kto przyjeżdża.
Najprzód zajechała zamknięta kolaska, zaprzężona w cztery konie, a otoczona oddziałem szwedzkich rajtarów i zatrzymała się przed karczmą. Ów oficer, który z Kmicicem rozmawiał, posunął się ku niej żywo i otwo-