rzywszy drzwiczki, złożył głęboki ukłon siedzącej wewnątrz osobie.
— Musi być ktoś znaczny… — pomyślał Kmicic.
Tymczasem z karczmy wyniesiono płonące pochodnie. Z karety wysiadł poważny personat, czarno z cudzoziemska ubrany w płaszcz długi do kolan, podbity tołubem lisim i w kapeluszu z piórami.
Oficer chwycił pochodnię z rąk rajtara i skłoniwszy się raz jeszcze, rzekł:
— Tędy ekscelencyo!
Kmicic cofnął się coprędzej do zajazdu, a oni weszli zaraz za nim. W izbie oficer skłonił się poraz trzeci i rzekł:
— Ekscelencyo! Jestem Weyhard Wrzeszczowicz, ordinarius proviantmagister Jego Królewskiej mości Karola Gustawa, wysłany z eskortą na spotkanie waszej ekscelencyi.
— Miło mi poznać tak zacnego kawalera — rzekł czarno ubrany personat, oddając ukłon za ukłon.
— Czy ekscelencya chce zatrzymać się dłużej, czy dalej zaraz jechać?… Jego Kr. mość pilno życzy sobie widzieć waszę ekscelencyą.
— Miałem zamiar zatrzymać się w Częstochowie dla nabożeństwa, — odrzekł nowoprzybyły — ale w Wieluniu odebrałem wiadomość, że jego kr. mość rozkazuje mi śpieszyć, więc trochę wypocząwszy, ruszymy dalej, a tymczasem odpraw wasza mość dawną eskortę i podziękuj kapitanowi, który ją prowadził.
Oficer poszedł wydać odpowiedne rozkazy. Pan Andrzej zatrzymał go po drodze.
— Ktoto jest? — spytał.
— Baron Lisola, wysłannik cesarski, który z bran-