Lisola spojrzał na niego uważnie.
— Prawda, że nazwisko waszmości nie szwedzkie. Z jakiego narodu, proszę?
— Jestem Czech.
— Proszę! Zatem cesarza niemieckiego poddany?… Więc zpod jednego pana jesteśmy.
— Jestem w służbie najjaśniejszego króla szwedzkiego — odrzekł z ukłonem Wrzeszczowicz.
— Nie chcę ja bynajmniej tej służbie ubliżyć, — odparł Lisola — ale takie służby bywają przemijające, będąc zaś poddanym naszego miłościwego pana, gdziekolwiek waszmośćbyś był, komukolwiekbyś służył, nie możesz kogo innego za przyrodzonego zwierzchnika uważać.
— Tego nie neguję.
— Więc też powiem szczerze waszmości, że pan nasz boleje nad tą prześwietną Rzecząpospolitą, nad losem wspaniałego jej monarchy i nie może łaskawem, ani chętnem okiem spoglądać na tych swoich poddanych, którzy się do ostatecznej ruiny przyjaznego państwa przykładają. Co waszmości uczynili Polacy, że im taką nieżyczliwość okazujesz?…
— Ekscelencyo! siła mógłbym na to odpowiedzieć, ale obawiam się nadużyć cierpliwości waszej ekscelencyi.
— Waszmość wydajesz mi się być nietylko znamienitym oficerem, ale i rozumnym człowiekiem, a mnie mój urząd nakazuje patrzeć, słuchać, o racye wypytywać; mów więc waszmość, choćby najobszerniej i nie obawiaj się znużyć mej cierpliwości. Owszem, jeśli zgłosisz się kiedy do służby cesarskiej, czego ci najmocniej życzę, znajdziesz wasza mość we mnie przyjaciela,