który cię wytłómaczy i racye twoje powtórzy, jeśliby ci za złe twoję dzisiejszą służbę poczytać chciano.
— Tedy wypowiem wszystko, co mam na myśli. Jako wielu szlachty, młodszych synów, tak i ja musiałem fortuny poza granicami kraju szukać, przybyłem więc tutaj, gdzie i naród jest mojemu pokrewny i cudzoziemców chętnie do służby zażywają.
— Źle waszę mość przyjęto?
— Dano mi żupy solne w zawiadywanie. Znalazłem przystęp do chleba, do ludzi i do samego króla. Obecnie służę Szwedom, a jednak, gdyby mnie kto za niewdzięcznika chciał poczytać, wręczbym mu musiał zanegować.
— A to z jakich racyj?
— A z jakich racyj można więcej ode mnie wymagać, niż od Polaków samych? Gdzie są dziś Polacy? Gdzie senatorowie tego królestwa, książęta, magnaci, szlachta, rycerstwo, jeśli nie w obozie szwedzkim? A przecie oni to pierwsi powinni wiedzieć, co im czynić należy, gdzie zbawienie, a gdzie zguba dla ich ojczyzny. Ja idę za nimi, więc któryż z nich ma mnie prawo nazwać niewdzięcznikiem? Czemuto ja, cudzoziemiec, mam być wierniejszym królowi polskiemu i Rzeczypospolitej, niż oni sami? Czemu miałbym pogardzać tą służbą, o którą oni sami się proszą?
Lisola nie odrzekł nic. Wsparł głowę na ręku i zamyślił się. Zdawałoby się, że słucha poświstu wiatru i szumu jesiennego dżdżu, który począł zacinać w okna karczmy.
— Mów waszmość dalej: — rzekł wreszcie — zaprawdę, szczególne rzeczy mi mówisz.