— Jeśliś ze Żmudzi, to musisz wiedzieć, co się na dworze zdrajcy dzieje. Wymień mi tych, którzy mu do zguby ojczyzny dopomogli, wymień tych pułkowników, którzy przy nim stoją.
Kmicic pobladł jak chusta, jednak wymienił kilka nazwisk.
Pan Czarniecki wysłuchał i rzekł:
— Mam ja przyjaciela, dworzanina królewskiego, pana Tyzenhauza, który mi jeszcze o jednym najznamienitszym powiadał. Nie wiesz nic o tym arcyłotrze?…
— Nie wiem…
— Jakżeto? Nie słyszałeś o tym, który braterską krew jak Kain rozlewał?… Nie słyszałeś, będąc ze Żmudzi, o Kmicicu?
— Ojcowie wielebni! — zakrzyknął nagle pan Andrzej, trzęsąc się jak w febrze. — Niechże mnie duchowna osoba pyta, to wszystko zniosę… Ale na Boga żywego, nie pozwólcie temu szlachetce dręczyć mnie dłużej!…
— Daj waść spokój! — rzekł ksiądz Kordecki, zwracając się do pana Piotra. — Nie o tego kawalera tu chodzi.
— Jedno tylko jeszcze pytanie — rzekł pan miecznik sieradzki.
I zwróciwszy się do Kmicica, spytał:
— Waćpan nie spodziewałeś się, abyśmy nie uwierzyli jego wieściom?
— Jak Bóg na niebie! — odparł pan Andrzej.
— Jakiejżeś nagrody za nie wyglądał?
Pan Andrzej zamiast odpowiedzieć, zanurzył gorączkowo obie ręce w mały sak skórzany, który zwie-