aby w danym razie łatwo od wewnątrz mogły być rozgrodzone.
Cały dzień też ciągnęły jeszcze wozy z zapasami i żywnością, zjechało także kilka rodzin szlacheckich, które potrwożyła była wieść o bliskiem nadciągnięciu nieprzyjaciela.
Koło południa wrócili ludzie, wysłani zeszłego dnia na zwiady, ale żaden nie widział Szwedów, ani nawet nie słyszał o nich, prócz o tych, którzy najbliżej w Krzepicach stali.
Nie zaniechano jednak w klasztorze przygotowań. Wedle rozkazu księdza Kordeckiego, nadciągnęli ci z mieszczan i chłopów, którzy poprzednio w piechocie sługiwali i ze służbą byli obznajmieni. Oddano ich w komendę panu Zygmuntowi Mosińskiemu, pilnującemu północno wschodniej baszty. Pan Zamoyski zaś cały dzień rozstawiał ludzi, przyuczał, co kto ma czynić lub naradzał się w refektarzu z ojcami.
Kmicic z radością w sercu patrzył na przygotowania wojenne, na musztrujących się żołnierzy, na działa, stosy muszkietów, łuków, dzid i osęków. To był jego żywioł właściwy. Wśród tych groźnych machin, wśród krzątaniny, przygotowań i gorączki wojennej było mu dobrze, lekko i wesoło. Było tem lżej i weselej, że jeneralną spowiedź z całego życia odbył, jak czynią konający i nad spodziewanie własne, rozgrzeszenie otrzymał, bo kapłan zważył jego intencyą, szczerą chęć poprawy i to, że już na tę drogę wstąpił.
Tak więc zbył się pan Andrzej brzemienia, pod którem już prawie upadał. Pokuty zadano mu ciężkie i codzień grzbiet jego krwawił się pod kańczugiem Soroki: kazano mu praktykować pokorę i to było jeszcze