czności! Niegodniście taką śmiercią, jaka nas tu czeka, polec!… Precz! precz!
— Niegodniśmy, — odrzekł stary, rozkładając ręce i schylając głowę — niegodniśmy, by nasze ślepia spoglądały na splendory jasnogórskie. Furto niebieska! Gwiazdo zaranna! Ucieczko grzesznych! Niegodniśmy, niegodni!
Tu schylił się nisko, tak nisko, że aż zgiął się we dwoje, a zarazem wychudłą, drapieżną ręką chwycił kieskę leżącą na podłodze.
— Ale i za murami — rzekł — nie przestaniemy służyć… Wasza miłość… W nagłym razie damy znać o wszystkiem… Pójdziemy, gdzie trzeba… Uczynimy, co trzeba… Wasza miłość będzie miała za murami sługi gotowe…
— Precz! — powtórzył pan Andrzej.
Oni zaś wyszli, bijąc pokłony, bo ich strach dławił i szczęśliwi byli, że się tak wszystko skończyło. Pod wieczór nie było ich już w fortecy.
Noc nastała ciemna i dżdżysta. Byłto ósmy listopada. Nadchodziła wczesna zima i wraz z falami deszczu leciały na ziemię pierwsze płatki rozmokłego śniegu. Ciszę przerywały tylko przeciągłe głosy straży, wołające od baszty do baszty: „czuwaaaj!“ — w ciemnościach przemykał się tu i owdzie biały habit księdza Kordeckiego. Kmicic nie spał; był na murach przy panu Czarnieckim, z którym gwarzyli o przebytych wojnach. Kmicic opowiadał przebieg wojny z Chowańskim, nic oczywiście nie mówiąc o tem, jaki sam brał w niej udział; a pan Piotr prawił o potyczkach ze Szwedami pod Przedborzem, Żarnowcami i w okolicach Krakowa, przyczem chełpił się on nieco i tak mówił: