ów klasztor, niech się jeno rozgłosi — najgorsze uczyni wrażenie. Wasza miłość nie wiesz, bo tego żaden cudzoziemiec i nie papista wiedzieć nie może, czem jest Częstochowa dla tego narodu. Siła nam zależy na owej szlachcie, która się tak łatwo poddała, na owych panach, na wojskach kwarcianych, które wraz z hetmanami na naszę stronę przeszły. Bez nich nie dokazalibyśmy tego, cośmy dokazali. Ichto w połowie, ba, w większej części rękoma objęliśmy tę ziemię, a niech jeden strzał pod Częstochową padnie… kto wie… może ani jeden Polak przy nas nie zostanie… Tak wielka jest siła zabobonu!.… Może nowa straszna wojna rozgorzeć!…
Müller przyznawał w duszy słuszność rozumowaniom Sadowskiego, co więcej jeszcze: zakonników wogóle, a częstochowskich szczególnie miał za czarowników — czarów zaś bał się ów szwedzki jenerał więcej, niż dział — jednakże chcąc się podroczyć, a może dysputę przeciągnąć, rzekł:
— Waszmość tak mówisz, jakbyś był przeorem częstochowskim, albo… jakby od waszmości wypłatę okupu rozpoczęli?
Sadowski był żołnierz śmiały i popędliwy, a że znał swoję wartość, więc obrażał się łatwo:
— Ani słowa nie powiem więcej! — rzekł wyniośle.
Müllera zkolei obruszył ton, jakim powyższe słowa były powiedziane.
— Ja też waszmości o więcej nie proszę! — odpowiedział — a do narady wystarczy mi hrabia Weyhard, który ten kraj zna lepiej.
—Zobaczymy! — rzekł Sadowski i wyszedł z izby.