z takim hukiem?… Matko Boża ratuj!… i tak okrutnie ludzi ranią?…
— Ja ci wytłómaczę, zyskasz na eksperyencyi, ojczyku. Owóż kula to jest żelazna, a wewnątrz drążona, prochami naładowana. W jednem miejscu ma zaś dziurę dość małą, w której tuleja z papieru, albo czasem z drewna siedzi
— Jezu Nazareński! tuleja siedzi?
— Tak jest! zaś w tulei kłak wysiarkowany, który się przy wystrzale zapala. Owóż kula powinna upaść tuleją na ziemię, by ją sobie wbić do środka, wonczas ogień dochodzi do prochów i kulę rozrywa. Wiele wszelako kul pada nie na tuleję, ale i to nic nie szkodzi, bo przecie jak ogień dojdzie, to wybuch nastąpi…
Nagle Kmicic wyciągnął rękę i począł mówić szybko:
— Patrz! patrz! oto! ot masz eksperyment!
— Jezus! Marya! Józef! — krzyknął braciszek, na widok nadlatującego granatu.
Granat tymczasem spadł na majdan i warcząc, wichrząc, zaczął podskakiwać po bruku, wlokąc za sobą dymek błękitny, przewrócił się raz i drugi, przytoczył aż pod mur, na którym siedzieli, wpadł w kupę mokrego piasku, usypaną wysoko aż do blanków i tracąc zupełnie siłę, pozostał bez ruchu.
Padł na szczęście tuleją do góry, lecz kłak nie zgasł, bo dym podniósł się natychmiast.
— Na ziemię!… na twarze!… — poczęły wrzeszczeć przerażone głosy. — Na ziemię! na ziemię!
Lecz Kmicic w tej samej chwili zsunął się po kupie piasku, błyskawicznym ruchem dłoni chwycił za tu-