bym sumienia nie miał! Lepiej czuwać na ordynansie Najświętszej Panny.
— Lepiej, lepiej, służko wierny! — odrzekł ksiądz Kordecki.
Lecz pan Andrzej zobaczył w tej chwili połyskujące zdala mdłe światełko szwedzkie i zaraz zakrzyknął:
— Ogień tam, ogień! rychtuj! wyżej! w nich psubratów!
Uśmiechnął się ksiądz Kordecki, jak archanioł, widząc taką gorliwość i wrócił do klasztoru, by spracowanym polewki piwnej, smakowicie kostkami sera kraszonej, podesłać.
Jakoż w pół godziny potem pojawiły się niewiasty, księża i dziadkowie kościelni, niosąc dymiące garnki i dzbany.
Chwycili je skwapliwie żołnierze i wkrótce wzdłuż całych murów rozległo się łakome siorbanie. Chwalili też sobie ów napitek, mówiąc:
— Nie dzieje się nam krzywda w służbie u Najświętszej Panny! wikt zacny!
— Gorzej Szwedom! — mówili inni — źle im było warzyć strawę tej nocy, gorzej będzie przyszłej.
— Mają dosyć, psiawiary! Pewnie we dnie dadzą sobie i nam odpocznienie. Już im teraz i armacięta musiały od ciągłego kichania pochrypnąć.
Lecz żołnierze mylili się, bo dzień nie miał przynieść spoczynku.
Gdy rankiem oficerowie, przychodzący z raportami, donieśli Müllerowi, że skutek nocnej strzelaniny jest żaden, że owszem im samym przyniósł znaczne