— Idź, powtórz…
Nastała chwila głuchego milczenia, wreszcie rozległ się przytłumiony głos przybysza:
— Umywam ręce…
— Jak Piłat! — dokończył ksiądz Kordecki.
Zdrajca wstał i wyszedł z definitoryum. Przesunął się szybko przez podwórce klasztorne, a gdy się znalazł za bramą, począł biec prawie, jakby go coś gnało od klasztoru do Szwedów.
Tymczasem pan Zamoyski zbliżył się do Czarnieckiego i Kmicica, którzy w definitoryum nie byli, aby im powiedzieć, co zaszło.
— Zali przyniósł co dobrego ten poseł? — spytał pan Piotr — uczciwą miał twarz…
— Boże nas chowaj od takich uczciwych! — odpowiedział pan miecznik sieradzki — przyniósł zwątpienie i pokusę.
— Cóż mówił? — rzekł Kmicic, podnosząc nieco ku górze zapalony lont, który właśnie trzymał w ręku.
— Mówił, jak płatny zdrajca.
— To też dlatego może tak umyka teraz! — rzekł pan Piotr Czarniecki. — Patrzcie waszmościowie, ledwie nie pędem ku Szwedom bieży… Ej! posłałbym za nim kulę…
— A dobrze! — rzekł nagle Kmicic.
I przyłożył lont do zapału.
Rozległ się huk działa, prędzej nim Zamoyski i Czarniecki mogli się pomiarkować, co się stało. Zamoyski za głowę się porwał.
— Na Boga! — krzyknął — coś uczynił!… toż to poseł!
— Źlem uczynił! — odrzekł, patrząc w dal Kmi-