Co tedy działo się z panem Andrzejem i jakim sposobem zdołał przywieść swój zamiar do skutku?
Wyszedłszy z twierdzy, postępował czas jakiś krokiem pewnym i ostrożnym. Przy samym końcu pochyłości przystanął i słuchał. Cicho było naokół, zacicho nawet, tak, że kroki jego chrzęściły wyraźnie po śniegu. W miarę też, jak oddalał się od murów, postępował coraz przezorniej. I znowu stanął i znowu słuchał. Bał się trochę pośliznąć i upaść, a to, aby swej drogocennej kiszki nie zamoczyć, więc wydobył rapier i wspierał się na jego ostrzu. Pomogło to wielce.
Tak macając przed sobą drogę, po upływie pół godziny usłyszał lekki szmer wprost przed sobą.
— Ha! czuwają… Wycieczka nauczyła ich ostrożności! — pomyślał.
I szedł dalej bardzo już wolno. Cieszyło go to, że nie zbłądził, bo ciemność była taka, że końca rapieru nie mógł dojrzeć.
— Tamte szańce są znacznie dalej… więc idę dobrze! — szepnął sobie.
Spodziewał się też nie zastać przed szańcem ludzi, bo właściwie mówiąc, nie mieli tam nic do roboty, zwła-