już zważając na hałas, jaki uczynił. Lecz gdy ubiegł jakieś dwadzieścia kroków, ciekawość przemogła w nim poczucie straszliwego niebezpieczeństwa.
— Nuż sznurek zgasł, wilgoć jest w powietrzu! — pomyślał.
I zatrzymał się. Rzuciwszy za siebie spojrzenie, ujrzał jeszcze iskierkę, ale już nierównie wyżej, niż ją zostawił.
— Ej, czy ja nie za blisko? — rzekł sobie i strach go zdjął.
Puścił się znowu całym pędem, nagle trafił na kamień — upadł. Wtem huk straszliwy rozdarł powietrze; ziemia zakolebała się, rozrzucone szczątki drzewa i żelaza, kamienie, bryły lodu, ziemi, zaświstały mu koło uszu i tu skończyły się jego wrażenia.
Potem rozległy się nowe kolejne wybuchy. To jaszcze z prochem, stojące wpobliżu kolubryny, eksplodowały od pierwszego wstrząśnienia.
Lecz pan Kmicic już tego nie słyszał, leżał bowiem jak martwy w rowie.
Nie słyszał również, jak po chwili głuchej ciszy rozległy się jęki ludzkie, krzyki i wołania na pomoc; jak na miejsce wypadku zbiegła się blisko połowa wojsk szwedzkich i sprzymierzonych, jak następnie przyjechał sam Müller w towarzystwie całego sztabu.
Harmider i zamieszanie trwały długo, zanim z chaosu zeznań wydobył jenerał szwedzki prawdę, że kolubryna została umyślnie przez kogoś rozsadzona. Nakazano natychmiast poszukiwania. Jakoż nad ranem szukający żołnierze odkryli leżącego w rowie pana Kmicica.
Pokazało się, że był tylko ogłuszony i od wstrzą-