śnienia stracił początkowo władzę w rękach i nogach. Cały dzień następny trwała ta niemoc. Leczono go najstaranniej. Wieczorem odzyskał prawie zupełnie siły.
Müller kazał go natychmiast stawić przed sobą.
Sam zajął miejsce środkowe za stołem w swej kwaterze, obok niego zasiedli książe Heski, Wrzeszczowicz, Sadowski, wszyscy znamienitsi oficerowie szwedzcy, a z polskich Zbrożek, Kaliński i Kuklinowski.
Ten ostatni na widok Kmicica posiniał i oczy zaświeciły mu się jak dwa węgle, a wąsy poczęły drgać. Więc nie czekając na pytania jenerała, rzekł:
— Ja tego ptaka znam… To z załogi częstochowskiej. Zwie się Babinicz!
Kmicic milczał.
Bladość i znużenie widne były na jego obliczu, ale wzrok miał hardy, twarz spokojną.
— Ty rozsadziłeś kolubrynę? — spytał Müller.
— Ja! — odrzekł Kmicic.
— Jakim sposobem to uczyniłeś?
Kmicic opowiedział pokrótce, nic nie zataił. Oficerowie spoglądali po sobie ze zdumieniem.
— Bohater!… — szepnął Sadowskiemu książe Heski.
A Sadowski pochylił się do Wrzeszczowicza:
— Hrabio Weyhard, — spytał — jakże? zdobędziemy tę fortecę przy takich obrońcach?… Co waćpan myślisz? poddadzą się?
Lecz Kmicic rzekł:
— Więcej jest nas w fortecy do takich uczynków gotowych. Nie wiecie dnia i godziny!
— Mam też więcej, niż jeden stryczek w obozie! — odparł Müller.