wniczek, pan Kmicic, a Kuklinowski ma go w ręku i Kuklinowski mu boczków przypiecze…
— Rakarz! — powtórzył poraz trzeci Kmicic.
— Ot, tak… boczków przypiecze! — dokończył Kuklinowski.
I dotknął płonącym kwaczem kmicicowego boku, poczem rzekł:
— Nie zawiele odrazu, zlekka, mamy czas…
Wtem tętent kilku koni rozległ się przy wierzejach stodółki.
— Kogo tam dyabli niosą? — spytał pułkownik.
Wierzeje skrzypnęły i wszedł żołnierz.
— Mości pułkowniku, — rzekł — pan jenerał Müller życzy sobie natychmiast widzieć waszę miłość!
— A to ty stary! — odrzekł Kuklinowski. — Co za sprawa? kiej dyabeł?
— Jenerał prosi, by wasza miłość natychmiast do niego pojechał.
— Kto był od jenerała?
— Był szwedzki oficer, już odjechał. Ledwie tchu z konia nie wyparł!
— Dobrze! — rzekł Kuklinowski.
Poczem zwrócił się do Kmicica:
— Było ci ciepło, ochłodnij teraz, robaczku, ja wrócę niebawem, pogawędzimy jeszcze!
— A co z jeńcem uczynić? — zapytał jeden z żołnierzy.
— Zostawić go tak. Zaraz wracam. Niech jeden jedzie za mną!
Pułkownik wyszedł, a z nim razem ów żołnierz, który poprzednio siedział na belce. Zostało tylko trzech, ale niebawem trzech nowych weszło do stodoły.