— Według mego zdania jest pewna racya; — odpowiedział Sadowski — i tak myślę, że gdybyś waszmość, panie hrabio, je znalazł, nie uważałbyś za potrzebne dzielić się niem nietylko z Polakami, ale nawet i ze mną, który jestem Czechem?
— Przedewszystkiem, panie, nie dzielę twojej życzliwości dla nieprzyjaciół naszego króla — odparł chmurno Wrzeszczowicz.
— Ale my, panie, dzięki tobie, musimy podzielić się z tobą wstydem i hańbą, nie mogąc nic wskórać przeciw fortecy, pod którą nas namówiłeś.
— Tak więc pan straciłeś już wszelką nadzieję?
— A pan, czy ją masz jeszcze do podziału?
— Jakbyś pan wiedział, i sądzę, że ci panowie chętniej podzielą się ze mną moją nadzieją, niż z panem jego bojaźnią.
— Czy czynisz mnie tchórzem, panie Wrzeszczowicz?…
— Nie przypisuję panu więcej odwagi, niż okazujesz!
— Ja zaś przypisuję panu mniej!
— A ja — rzekł Müller, który od niejakiego czasu niechętnie spoglądał na Wrzeszczowicza, jako na instygatora nieszczęsnej wyprawy — postanawiam srebro odesłać do klasztoru. Może dobroć i łaska więcej wskóra przeciw tym nieużytym mnichom, niż kule i armaty. Niech zrozumieją, że chcemy opanować fortecę, nie ich skarby.
Oficerowie ze zdziwieniem spojrzeli na Müllera, tak mało przywykli do podobnej wspaniałomyślności z jego strony.
Wreszcie Sadowski rzekł: